Doktor Zoe nie mogła opanować rosnących w niej emocji. Wreszcie znalazła się
w domu! "Ciekawe, kiedy będę mogła znów spotkać się z siostrą? I czy w
ogóle będę mogła..." - myślała sobie. Po tych słowach zapał dziewczyny
trochę zmalał. Cały czas obawiała się, że jej siostra jednak nie żyje. W
Zwiadowcach często ktoś umierał, więc Elizabeth musiała brać pod uwagę nawet i
taką możliwość. Dziewczyna starała się jednak myśleć pozytywnie. Ileż
informacji na temat Tytanów zdobyła! Doktor najchętniej od razu podbiegłaby do
grupy Zwiadowców by poszukać Hanji, ale wiedziała, że nie może nikogo
rozpraszać przed ich wyprawą. Dziewczyna miała na sobie zieloną pelerynę
Zwiadowców, do której przyszyty był także kaptur. Naciągnęła go więc mocno na
głowę i niezauważalnie przemknęła obok tłumu. Musiała dotrzeć do siedziby
Zwiadowców, a był nią ogromny zamek.
***
Zamek zbudowano na malowniczym wzgórzu, a jego otoczenie stanowił rozległy
las. Budowla prezentowała się bardzo dostojnie - została ona wykonana z
jasnoszarego, gładkiego kamienia. Rzecz jasna zamek nie posiadał jakichś
ekstrawaganckich mebli czy witraży zamiast okien, ale było w nim coś, co
przyciągało i napełniało duszę dumą i spokojem.
Doktor Elizabeth Zoe nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakowało jej tego
widoku. Mimo, iż dla innych żołnierzy zamek ten był po prostu miejscem
wypoczynku i ćwiczeń, ona nazywała go drugim domem. Czuła do niego pewnego
rodzaju sentyment, jakąś więź - w tym miejscu czuła się niezwykle bezpiecznie.
Siedziba Zwiadowców była pusta. Oczywiście, to zrozumiałe - wszyscy byli na
wyprawie. " Ciekawe, ile dni im to zajmie tym razem..." -
zastanawiała się dziewczyna. Elizabeth postanowiła, że zwyczajnie przeczeka ten
czas w zamku, dopóki wszyscy nie wrócą.
Doktor uznała, że najpierw znajdzie swój pokój. Znajdował się on w
najwyższej części budynku. Gdy już do niego dotarła, czekała na nią ogromna
niespodzianka - pokój był nieskazitelnie czysty. "Wygląda to tak, jakby
ktoś cały czas dbał o to pomieszczenie, jakby oczekiwał, że mogę wrócić w
każdej chwili. To dość zastanawiające." - rozmyślała. Elizabeth
czuła się trochę nieswojo, będąc jedyną osobą w całym zamku. Zwykle budynek wypełniał
dźwięk rozmów, śpiewów i śmiechów żołnierzy. Co najśmieszniejsze, doktor Zoe
zawsze ten hałas denerwował. Lubiła spokój, ciszę - wtedy mogła się skupić,
pozbierać swoje myśli. Dziewczyna wolała samotność niż spotkania ze znajomymi.
Nie czuła się zbyt dobrze wśród ludzi. Większą część swego życia Elizabeth
spędziła w laboratorium. Lubiła to miejsce, tam czułą się...sobą. Decyzja o
wyruszeniu w podróż była dość spontaniczna, była skutkiem pewnego rodzaju beznadziei.
Gdyby nie to, dziewczyna nigdy by o czymś takim nie pomyślała. Ba, w życiu by
jej do głowy nie przyszło, że ona w ogóle wyruszy w jakąś podróż. Jej rola w
Zwiadowcach polegała na badaniu schwytanych Tytanów, leczeniu żołnierzy oraz
wynajdowaniu nowych rodzajów broni. Lubiła swój zawód, była wręcz dumna z tego,
co robi.
Dziewczyna stwierdziła, że się wykąpie, później opatrzy wszystkie
rany i skaleczenia, a następnie przebierze się w czyste rzeczy. Po umyciu się,
dziewczyna znalazła w swoim pokoju apteczkę, więc bez problemu zabandażowała
wszystkie rany. W jej szafie cały czas były jej ubrania. Może nie pasowały
idealnie, gdyż w wyniku podróży dziewczyna bardzo schudła, ale Elizabeth nie
narzekała. Ubrała czarne, długie spodnie, czarne, wiązane buty, biała koszulę,
którą zapięła pod szyję, a na nią założyła długą, ciemnogranatową marynarkę.
Później dziewczyna poszła coś zjeść - wręcz umierała z głodu. Na szczęście w
kuchni znajdowały się produkty, które mogła wykorzystać do przyrządzenia sobie
posiłku. W pewnym momencie Elizabeth poczuła ogromne zmęczenie, więc
postanowiła, że chociaż spróbuje zasnąć. Ostatnio często nie mogła spać - śniły
jej się koszmary, m.in. widok nieżywych ciał żołnierzy, tereny doszczętnie
zniszczone przez Tytanów...
Ostatecznie dziewczyna pogrążyła się w głębokim śnie.
***
Zwiadowcy
gnali na swoich wierzchowcach na terenach za murem Maria. Celem ich dzisiejszej
wyprawy był najzwyklejszy patrol. Dowódca, Erwin Smith, miał także nadzieję, że
uda im się złapać jakiegoś Tytana w celach badawczych.
Po
dwóch godzinach bezustannej jazdy zaatakowała ich pierwsza kreatura. Zwiadowcy,
rzecz jasna, byli na to idealnie przygotowani.
- Kapralu Levi! – krzyknął Erwin,
zbliżając się do mężczyzny. – Niech twój oddział zajmie się tym Tytanem.
Postarajcie się jednak tylko go unieszkodliwić, by można go było dostarczyć do
naszego zamku.
- Dobrze, więc będziemy musieli
użyć środka paraliżującego.
- Zgadza się. Reszta żołnierzy
zajmie się transportem schwytanej bestii – po tych słowach dowódca Smith
wystrzelił w kierunku nieba zieloną flarę na znak, by w to miejsce przybył wóz
do transportu.
Levi
uznał, że sam sparaliżuje tego Tytana. Był to pięciometrowiec, więc schwytanie
go i przewiezienie nie stanowiło żadnego problemu. Chłopak naładował pistolet z
środkiem paraliżującym, przybliżył się do bestii, uczepił liny swojego sprzętu
w ciele Tytana, za pomocą gazu uniósł się w powietrze i wystrzelił środek w
kierunku bestii. Pięciometrowiec po paru sekundach upadł z hukiem na ziemię.
Levi i jego oddział z ogromną zwinnością związali Tytana i z pomocą innych
żołnierzy przenieśli go na wóz.
Po
tym wszystkim zaczęło się ściemniać, więc Erwin zarządził natychmiastowy powrót
za mur Maria.
- Dobra robota – powiedziała do
Leviego Hanji. – Dzięki tobie mam następnego królika doświadczalnego.
- Mhm…
- Znowu przechodzisz przez te
twoje „ciche dni”? – zapytała dziewczyna z przekąsem.
- Ty jak coś powiesz… Ale nie,
nie o to chodzi. Trudno mi się do tego przyznać, ale po naszej ostatniej
rozmowie zrobiło mi się głupio, że tak cię potraktowałem. Uświadomiłem sobie,
że mi także brakuje Elizabeth.
- Dziękuję, że mnie wreszcie
zrozumiałeś. A tak poza tym, to w końcu okazałeś jakieś uczucia. Brawo! –
roześmiała się Hanji.
Levi zaśmiał się ironicznie.
- Ten komentarz mogłaś sobie
darować.
- Po prostu nie mogłam się
powstrzymać. Wiesz, jak lubię ci dokuczać.
Po tych słowach oboje zaczęli się
śmiać, a reszta drogi powrotnej minęła im na rozmowie.